www.starozytnyhogwart.fora.pl

Victor Howlett

Z rozległej posiadłości prosta droga prowadziła do lasu, mijając po drodze wodospady, i ginąć w mroku, który zapewniały cienie drzew. w środku lasu rozgałęziała sie, do miasta, hodowców smoków i miejsca, które do tej pory znane było tylko dwóm osobom.

Victor wyszedł razem z towarzystwem z posiadłosci i skierował kroki do rozstaju. Odwrócił sie do Valeriana:- czemu zawdzięczam Wasze towarzystwo?-spytał z nieukrywanym zdziwieniem.

James Howlett

-----------------------------------------------------------

Alastor mknał szybciej niz czlowiek przez gęstwiny, po czym nagle zatrzymał sie na ściezce. Wyczuł znajomy zapach i usmiechnał sie pod nosem:- W jakis sposób wiedziałem ze kogos tu znajde.... Ciekawy zbieg okoliczności...-odwrócił sie, i zauważył...

Anastazja Malfoy

Anastazję, która zrezygnowała z jazdy konnej po dżungli. Kobieta wspinała się po skałkach w niebotycznie wysokich obcasach, w końcu jednak zachwiała się niebezpiecznie. Nienawidziła takich miejsc. Zawsze ubierała się elegancko niezależnie od miejsca w którym się znajdowała. Złapała w końcu równowagę łapiąc się gałęzi drzewa. Kiedy wyprostowała się otrzepała sobie dłonie z niesmakiem.

James Howlett

Alastor zachichotał:- No no.... Widze że ubrałas się na sportowo.... Czemu zawdzięczam przyjemność Twojego towarzystwa?-spytał tajemniczo podchodzac do niej.

Anastazja Malfoy

- taak..wyborna sceneria..- dodała odganiając jakiegoś owada, zrobiła parę kroków w jego stronę i odganiając się od czegoś bzyczącego poślizgnęła się na kamieniach i nie upadła tylko dzięki koszuli Alastora, w którą się kurczowo wczepiła

James Howlett

Alastor złapał nadgarstki dziewczyny i delikatnie uzywajac minimum sily, postawił Ją na nogi:- Możesz juz puścić?-spytał usmeichajac się:- chyba, ze tak bardzo Ci przeszkadza....-uniósl brew i zrobił czarująca mine.

Anastazja Malfoy

Kobieta odskoczyła od niego jak oparzona znowu się chwiejąc, ale tym razem sama utrzymała równowagę
- czy możemy stąd zejść? - spytała rozeźlona szukając drogi do zejścia

James Howlett

Alastor wywrócił oczami, po czym bez uprzedzenia podniósł dziewczynę na ręce i zeskoczył z Nia ze skałki na ściezke między drzewami. Wylądował w miare miękko, po czym postawił Ją na ziemi:- No i prosze...-skwitował spokojnie, wciaz bezczelnie sie usmeichając.

Anastazja Malfoy

- dostałeś kiedyś od kobiety w twarz? - spytała wpatrując się w niego wymownie

James Howlett

-Moze z piec razy...... Zalezy o który policzek pytasz...-odparł wzruszajac ramionami:- Wiec, po co wybrałas sie na skałki? chyba nie by sprobowac życ niebezpiecznie...-zasmiał sie, siadajac na pniu drzewa.

Anastazja Malfoy

- nie...chce wiedzieć co wydarzyło się w przeszłości między Tobą, a Alisterem..- odparła krzyżując ramiona

James Howlett

-Ohohohoh...-sparodiował jej gest:- Alister nie był na tyle uroczy, by Ci powiedzieć? Coz.... Moze w istocie niektóre sprawy woli zachowac dla siebie.... Mało nie zwariował kiedys....-powiedział bawiąc sie nożem.

Anastazja Malfoy

- może ma jakieś powody by mi tego nie opowiadać, ale Tobie przecież nie zależy..- odparła z prowokującym uśmiechem - jesteś tylko buntownikiem, który lubi namieszać więc nie powinieneś mieć żadnych oporów..

James Howlett

Alastor westchnał:- Azaliz i nie mam....-spojrzał na Nia:- Nie rozumiem, czemu On Cie tak interesuje, ale.... Uważa, ze zabilem Jego pierwsza dziewczyne, mowiąc o czyms powazniejszym, niz imprezowa kolezanka...-wzruszył ramionami:- Znalazł Ja zmasakrowana.... Była krukonka i uwielbiała nauke i zawsze siedziała w papierach, ale miała coś w sobie....-tajemniczo przeniósł wzrok na Anastazje:- Po prostu sie tam znalazłem.... Czysty zbieg okolicznosci... Ale On jakims cudem mi nie ufa...-zakończyl lamentującym głosem.

Anastazja Malfoy

Anastazja iście po Malfoy'owsku uniosła brew, po czym wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu zupełnie jak jej ojciec
- oczywiście..zapewne nie masz z tym nic wspólnego..- dodała wpatrując się w niego uważnie - cała Twoja rodzina to mordercy i oszuści ? - spytała idąc w jego stronę powolnym krokiem